Witajcie w Roku Kozy! Dziś Chińczycy obchodzą swoje najważniejsze święto – Chiński Nowy Rok zwany też Festiwalem Wiosny (Spring Festival). W kolorach czerwieni i złota, potrwa 15 dni aż do Święta Lampionów.
W Rzymie już 14 lutego przygotowano obchody Chińskiego Nowego Roku na Piazza del Popolo. A raczej przygotowała je Ambasada Chin, bo Chińczyków było tam niewielu. Widać, że Chiny pompują ogromne pieniądze w promocję kraju za granicą, ale lokalni Chińczycy wolą spędzać ten czas w swoim gronie, a nie publicznie z innymi.
Rzymskie Chinatown koncentruje się wokół Piazza Vittorio Emanuele II, blisko Bazyliki Santa Maria Maggiore i dworca Termini, Niegdyś bardzo elegancki plac (największy rzymski plac otoczony portykami), wizytówka Eskwilinu i zjednoczonych Włoch, dziś zdegradowany i omijany przez wielu. Opowiadano mi, że lokalni przedsiębiorcy zostali zmuszeni opuścić to miejsce, bo Chińczycy masowo od początku lat 90-tych zajmowali tę część Rzymu i wykupowali wszystko. Skąd mieli ogromne pieniądze na pałace w samym centrum miasta to już oddzielne pytanie. Od jakiegoś czasu lokalna policja robi naloty na ich sklepy, konfiskując nielegalny towar i podróbki. Ale, ale, w tej dzielnicy ostatnio nawet kultowa rzymska lodziarnia Palazzo del Freddo została kupiona przez Koreańczyków. To już jest fakt: Daleki Wschód ma pieniądze!!! Legalne bądź nielegalne, ale je ma i powoli wykupuje cały świat. O tempores!
Rzymska chińska wspólnota jest nieufna wobec innych, bardzo zamknięta (ale to już ich cecha narodowa: nie bez przyczyny mówimy: jak za Chińskim Murem) i nie mówiąca po włosku. Nie wiadomo, ilu ich tu jest. Oficjalnie ponad 13 tys. Odwiedzam chińskie sklepy od lat, bo lubię jaśminową zieloną herbatę, sosy sojowe, noodle czy japoński sos teryaki. Lubię też podglądać inne nacje i próbować nowości. I potwierdzam, tutaj po włosku mówi tylko kasjer, przy warzywach nie ma arabskich cyfr, kiedy mi coś ważą, to i tak nie wiem, czy właściwie, ale ok. Polecam dwa sklepy: Pacific Trading – Via Principe Eugenio, 17-19 – najlepiej zaopatrzony w Rzymie i Xin Shi – Via Carlo Alberto 10 B. Jednego nie można im odmówić – pracowitości. Nigdy nie widziałam żebrzącego Chińczyka.
Polecam restaurację Hang Zhou (via Bixio, nr 55), potocznie nazywaną Da Sonia, u Soni, przez wielu uważaną za najlepszą chińską restaurację Wiecznego Miasta. Ceny bardzo przyzwoite, jedzenie smaczne i pełno ludzi: Chińczyków, miejscowych, a także celebrytów. Sonia jest w Rzymie od początku lat 90-tych, najpierw pracowała w restauracji u wujka swojego męża, potem otworzyła własną. Choć pochodzi z miasteczka położonego 100 kilometrów od Szanghaju, u siebie zatrudnia kucharza z Pekinu, a wiadomo, że kuchnia chińska zmienia się z kilometra na kilometr.
Mieszkałam 7 lat w Dublinie. Tam społeczność chińska była liczna (ponad 60 tys,), bardziej pewna siebie, mówiąca po angielsku i widoczna w całym mieście, choć wciąż nieufna wobec innych. Powyrastały imperia handlowe, restauracje, gabinety akupunktury z chińskimi doktorami wbijającymi igły w rytm wojskowej musztry i niezliczone salony masażu (nawet z happy ending 😉 ). Niektórzy żartowali nawet, że odkąd Chińczycy tak licznie przybyli, z ulic poznikały wszystkie koty.
Co roku na scenie Filharmonii Narodowej z okazji Festiwalu Wiosny odbywał się spektakl promujący chińską kulturę. Przybywały tłumnie chińskie rodziny. Cudzoziemcy i miejscowi mniej. Koszt biletu, o zgrozo, tylko €5, mniej niż kanapka z kawą, co mnie zawsze bulwersowało, zważywszy, że przeciętny, lokalny grajek o lekko przepitym głosie kasował za występ minimum €35-€40. Ale być może Ambasada Chin pokryła koszt występu.
Któregoś razu przyjechały małe dzieci z Pekinu. Występowały razem z ich irlandzkimi rówieśnikami, co niektórzy już wtedy uczyli się chińskiego w szkołach. O ile irlandzkie dzieci biegały wyluzowane i uśmiechnięte, o tyle chińskie maluchy były spięte i widać, że strasznie przeżywały swój występ. No i stało się. Podczas tańca z parasolkami jedna mała Chinka pomyliła się i zamiast obrócić się w prawo, poszybowała w lewo. Cóż, każdemu może się zdarzyć. Natychmiast podbiegła do niej pani nauczycielka i ‘sprała’ małą po rękach na oczach wszystkich. Uffff, co za terror! Niestety, surowe wychowanie komunistyczne było widać na każdym kroku, a dzieci przenoszą je później w dorosłe życie. Na koniec dzieci uścisnęły dłoń ambasadora Chin i to miało być dla nich najlepszą nagrodą, owszem dostały jeszcze po batonie Butlers (dobry, ale tyle co nic, za ponad dwugodzinny występ). Rozumiem, Ambasada Chin w Irlandii sponsorowala wszystko, ale …. To nie Europa, to naprawdę Daleki Wschód, odległy pod każdym względem.
Może dzieci urodzone już tutaj jak ten mały Chińczyk na zdjęciu, wyjdą z tego kulturowego getta.